a dziś mała historyjka pod tytułem: "Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą"
Wszystko zaczęło się od tego że herr Pustynny Lisiak z furgonu "gryf" postanowił nieoczekiwanie, dla swej załogi założyć osadę na ziemi mało piaszczystej. Dokładnie na stoku południowym z ziemią lekko kwaśną, lessowo-buraczaną. Załoga z miną kwaśną zabrała się do pracy przy pierwszym napotkany drzewie (dziwne to drzewo ... ale na ziemi lessowo-buraczanej takie ponoć rosną!)
Wszystkiemu przyglądał się miejscowy autochton zwany, nie wiedzieć czemu, "panem miedziakiem". Z miną wielce kwaśną, oglądał walkę załogantów gryfa z ziemią i kołkiem.
Nastała pierwsza przerwa na papierosa oraz zmiana oprzyżądowania potrzebnego by uporać się z tą ziemią (niech im lekką będzie).
Dopiero dobre łopatowanie pomogło obalić kołka. "Kołek ten, będzie kołkiem węgielnym" - powiedział Lisek i zabrał się, nie wiedzieć czemu za obciosywanie. Być może myśląc, że to w tej wojnie na pal nabijano! Ale jak powszechnie wiadomo z hakenkrojcem na ramieniu nic normalnego nie chodziło!
Dalsze zmagania dzielnej załogi, [zapewne gdzieś w RPA] nie nastąpią. Wszelkie podobieństwo do osób, oraz zdarzeń jest wielce prawdopodobne.
Wystąpili:
[/img]
