Przebrnąłem przez nitowanie górnych powierzchni skrzydeł i przy okazji zrobiłem kilka dodatkowych rzeczy. Teraz nastąpi kolejny nudnawy wywód co i jak psułem.
Tak jak w przypadku Kate, nity robiłem uciętą na płasko igłą iniekcyjną, ale w odróżnieniu od niej, używałem bardzo mało siły do ich nanoszenia. Bardzo lekki nacisk powodował, że ślad nitu nie zapadał się głęboko w powierzchnię i nie powodował przy okazji zapadania się także jego bezpośredniej okolicy. W Kate mocno dociskana igła dawała efekt spracowanego poszycia, tutaj nie mogło to wystąpić. Tak jak pisałem wcześniej, nity nie są wash’owane (poza miejscami nanoszonych zabrudzeń). Nie chcę ich mocno podkreślać, bo co prawda są tylko lekko, lecz wciąż dobrze widoczne na oryginalnych Thunderjet’ach, to jednak to nie to samo co maszyny z poprzedniej, że tak się wyrażę „ery”. Tutaj światło ma być ich wash’em i wydobywać ich zarys pod pewnymi kątami. Z pewnego oddalenia ich linie powoli się zlewają i zdają się zanikać – i tak to powinno z grubsza wyglądać. Ale „ideolo” niestety to nie jest, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że te moje nity nie do końca odpowiadają temu co jest w oryginałach. Ideałem byłoby, gdyby nity były jedynie kropkami, na równi z poszyciem i o tylko nieco innym metalicznym odcieniu lub wręcz innym kolorze. Robiłem próby w tym zakresie, ale nie uzyskałem jak dotąd zadowalających efektów. Zatem zastosowałem wypróbowany sposób. Poszycie jak było proste tak jest, żadnego falowania. Kalkomania także dobrze zniosła nitowanie.
Napis USAF jest namalowany. Zrezygnowałem z kalkomanii bo zależało mi na lekkim odrapaniu liter (obsługa łaziła prawie po całym skrzydle ładując amunicję, wlewając paliwo do zbiorników w skrzydłach jak i do tych doczepianych na końcach). Do tego doszło trochę zabrudzeń tu i ówdzie, ale mam nadzieję, że bez przesady. Chcę, aby samolot wyglądał na taki już dobrze przelatany egzemplarz (nie przepadam za wyglądem typu „sztuka nówka, nie śmigana”), jednak założenia brudzenia takiego odrzutowca muszą już być nieco inne w stosunku do wcześniejszych maszyn.
Dzięki Witek za podpowiedź z tym malowaniem masek. Po naklejeniu taśm maskujących Tamiy’i całość (łącznie z powierzchnią przeznaczoną do malowania) przeleciałem delikatnie lakierem bezbarwnym dla lekkiego uszczelnienia (pędzlem). Co prawda drobne podcieki farby i tak się pojawiły, ale bardzo małe. Malowałem matową czarną Vallejo Model Air (aerografem), która w zasadzie szybko kryje i prawie na „sucho”, ale Twoja idea zdaje się być słuszną.
Po namalowaniu napisu powierzchnię ponownie lekko polakierowałem bezbarwnym, żeby „przybić” kolor liter do powierzchni i je zabezpieczyć (pędzel). Potem lekko odrapałem papierem ściernym małe fragmenty. Końcowym etapem wykończenia było delikatne zmatowienie całości „przetwarzanej” powierzchni. Intensywnie eksploatowany samolot w tzw. NMF (natura-metal-finish) nie powinien się świecić jak… no, coś tam. Odpuściłem sobie kolejną powłokę lakierniczą. Półmat powierzchni wykonałem przy pomocy wyrafinowanego narzędzia jakim jest zmywak kuchenny, a dokładniej jego zieloną częścią. Delikatne przetarcie nim błyszczącego lakieru powoduje, że traci on na swoim wysokim połysku, jednocześnie nie powoduje on jego zdarcia. W efekcie otrzymałem lekko cieniowaną i stonowaną powierzchnię, która jednak wciąż jest lekko połyskliwa. Patent ze zmywakiem podpatrzyłem u modelarzy, którzy oklejają modele folią aluminiową – dla osiągnięcia bardziej naturalnego odcienia aluminium i pewnej faktury niektórzy z nich jadą aluminium tym zielonym drapakiem. U mnie dało to całkiem przyjemny efekt (jak dla mnie), który na zdjęciach może być trudniej widoczny.
Koniec przynudzania, trzeba przecież coś pokazać:












Pozdrawiam
